wtorek, 15 stycznia 2013

Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu. Tom 4." , czyli "...dzieje się coś niebywale doniosłego".

Recenzja tomu pierwszego!
Recenzja tomu drugiego!
Recenzja tomu trzeciego!

Recenzji niby nic nie brakuje, ale mam co do niej dziwne odczucia. Tym bardziej proszę o komentarze, głównie te krytyczne. No i zapraszam:

Czwarty tom "Pana Lodowego Ogrodu" recenzuję "[...]nie wiedzieć czemu z przekonaniem, że dzieje się coś niebywale doniosłego." Tak więc...
... Pan z Wami! Jako i Ogród Jego! Kiedy Vuko Drakkainen, polako-fin, Nocny Wędrowiec spotkał wreszcie drugiego głównego bohatera - Filara syna Oszczepnika, kai-tohimona klanu Żurawia, miał właśnie takie wrażenie - "że dzieje się coś niebywale doniosłego". I ja również miałem. Lecz wraz z (prawie)każdą przerzuconą kartką czwartego tomu "Pana Lodowego Ogrodu" wrażenie to potęgowało się aż nabrałem pewności - oto stałem się świadkiem czegoś naprawdę, naprawdę doniosłego. Nie miałem pojęcia dlaczego. Do teraz nie mam. Macie okazję, by dowiedzieć się razem ze mną. Macie przed sobą recenzję owej książki, wraz z krótkim podsumowaniem całej kwadrologii. Zapraszam.




No bo to przecież może być tak, że płynę z falą ogólnopolskiego fenomenu, że nawet nie próbuję chwycić się nielicznych wśród powodzi hype'u kół ratunkowych krytycyzmu. Jest taka opcja. 
Ale do czego mam się przyczepic, bo naprawdę bym chciał? Główny bohater jest dokładnie tak głęboki jaki być powinien. Wątki poboczne na poziomie zwyczajnie bardzo dobrym - w polskiej fantastyce tą konkretną poprzeczkę zdecydowanie zbyt wysoko podniósł Mistrz Andrzej. Co do świetnej fabuły nikt chyba wątpliwości nie ma - a jeżeli przeczytał i ma, to ja już nie wiem co więcej można takiemu zaoferować. P. Grzędowicz może nie jest Pierwszym Piórem Rzeczypospolitej, ale potrafi opisywać wciągająco, chwytliwie, zabawnie jeśli tego chce. Nie mam zarzutów (może poza kilkoma niejasnymi opisami, którą to słabość ze śmiałością zrzucam na karb własnej nie-plastycznej wyobraźni). Całościowo wszystko to wypada fenomenalnie. Nawet okładka jest śliczna. Prawdziwym minusem są jedynie dłużyzny - ta książka naprawdę nie musiała mieć dziewięciuset stron. Ale to było dobrze spędzone dziewięćset stron. 

W fabule przeplatają się niewielkie, taktyczne akcje z epickimi bitwami. Wątki miłości i nienawiści, niechęci i tęsknoty. Skomplikowane działania szpiegowskie ze zwyczajnymi rzeźniami. I - niestety - momenty skrajnego napięcia z bezlitosnymi dłużyznami. Niejednokrotnie miałem już dość jakiejś sceny, sytuacji, jakiegoś miejsca i chciałem przejść dalej tym bardziej, że pewien byłem jednego - za chwilę autor znowu wgniecie mnie w fotel czymś niezwykłym. Przykładów mógłbym podać wiele, ale większość byłaby spoilerami. Powstrzymam się więc.
Nie mogę powiedzieć, że było to negatywne uczucie. Takie wyczekiwanie miało swoje plusy, tak myślę. Jakby nie było - p. Grzędowicz popisał się sporym kunsztem przy konstruowaniu powieści tak, aby była ciekawa i nie trąciła monotonią (nie jest to łatwe przy takiej objętości). Natomiast jeśli mogę wykazać jakiś minus, to są to właśnie zbędnie przedłużające się sceny i wątki. Może tyle.

Dobrze, ale dlaczego fenomen? Doskonałe pytanie. Dlaczego Andrzej Pilipiuk określa obecną dekadę jako należącą do Vuka? Dlaczego Tomasz Kołodziejczak wściekał się, ilekroć odrywano go od lektury?
No cóż, skromnemu recenzentowi w ogóle ciężko odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego niektóre książki stają się legendami?". Mimo wielu genialnych pomysłów nie przypominam sobie, aby "Pan Lodowego Ogrodu" zrewolucjonizował literaturę pod jakimkolwiek względem. 
Pewnie wielu Poważnych Krytyków i innych Koneserów Sztuki szybko by mnie zakrzyczało, ale dla mnie rozwiązanie jest proste. 
Od bardzo dawna NIKT tak legalnie dobrej, wciągającej, zaskakującej historii nie napisał. Tak "zwyczajnie świetnej", bez post-modernistycznych naleciałości, filozoficznej otoczki ale też bez tępoty, z ciekawymi nawiązaniami i pomysłem. Dawno nie było mi dane myśleć o książce "Ale to dobre!" tak po prostu, o. I dawno nic nie wciągnęło mnie tak bardzo. Kończyłem ksiażkę z poczuciem, że zamykam rozdział swojego życia. To poczucie oczywiście szybko minęło. Zostało tylko wrażenie, że - nie wiedzieć czemu - dzieje się coś niebywale doniosłego...

Co do zakończenia...
No nie powiem, żeby zaskoczyło mnie szczególnie. Było dobre, bardzo dobre, satysfakcjonujący koniec większości wątków. Przy tym skonstruowane i napisane w bardzo przemyślany i udany sposób. Jednak najmocniejszym punktem powieści nie jest, a mogłoby być. Tymczasem największy plus tego dzieła trudno ustalić. Zdania na temat tego czy jest po prostu wyważone, czy brakuje jakiegoś akcentu, najmocniejszej strony - są zapewne podzielone. 



Podsumowanie tej książki jest problemem. Cała ta recenzja sprawiła mi masę trudności - choć może tak nie wyglądać. Nie wiem dlaczego każde zdanie o czwartym tomie "Pana Lodowego Ogrodu" z takim trudem układa się w mojej głowie - ale błagam, niech was to nie zniechęca! Czytajcie, polecajcie znajomym. Niech o Vuko Drakkainenie usłyszy świat!
I niechaj ta prośba powie wam wszystko, czego tu nie napisałem...

Książka ujmuje - tym, że w piekielnie dobry sposób kończy diablo dobrą kwadrologię. Jest po prostu czymś, co powinno się przeczytać - nieważne czy dla fabuły, konstrukcji świata, czy aby przekonać się, do kogo należy ta dekada w polskiej fantastyce.

Książka odrzuca - nielicznymi dłużyznami. Ot, co. Nie szukajcie w tym dziale wymówek - do czytania i już!

Podsumowanie Kwadrologii, a raczej - minusy, które udało mi się wydumać, aby minimalnie wyważyć recenzje...

Okej, moją opinię już znacie. Spróbuję teraz pewne rzeczy ująć na chłodno.
Przede wszystkim wydaje mi się, że zbyt silny akcent pada na początek. Zakończenie pierwsze go tomu to najbardziej przełomowy punkt fabuły, największy szok i napięcie dla czytelnika - mocniej nie zadziałał na mnie żadne fragment. Nie jest to złe, lecz buduje zbyt wielkie oczekiwania wobec kolejnych zakrętów historii, które nie wypadają już tak doskonale. 

Jarosław Grzędowicz trzyma pewną konsekwentną jakość, widać tutaj rękę zawodowca. Podczas gdy u innych autorów poziom języka, zaprzęgniętej kreatywności itd. waha się pomiędzy scenami, autor "Pana Lodowego Ogrodu" utrzymuje swoiste status quo przez prawie całą kwadrologię. Warto jednak dodać, że najsłabsza w cyklu druga część zdaje się pod tym względem wyłamywać. 

Czytać, czytać, czytać i już. Jeżeli cztery pełne zachwytu recenzje oraz słowa uznania największych tuzów polskiej fantastyki wciąż was nie przekonały, macie ostatnią szansę - UWIERZCIE! Oto na waszych oczach dzieje się coś niebywale doniosłego. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz